Po raz kolejny, przez najbliższe dni, żeby znaleźć się w swoim pokoju będę się wspinać na górę. Jak to się dzieje, że wciąż przełom października i listopada jest tak słoneczny i ciepły? Tym razem wrócę z gór przed 1 listopada. Bo już mam kogo odwiedzić w Święto Zmarłych. Po raz pierwszy, kilka lat temu przyjechałam tutaj z Ksawerym. Miało być tak, że zawsze już będziemy tutaj razem. I wędrówka po oblanych jesienią i łamanych zimą Tatrach będzie naszym rytuałem. Nie jesteśmy już razem, a widoki jesienno – zimowych gór stały się moim tylko doznaniem. I ten pobyt w Hotelu Kalatówki. Posiłki, do których tłem jest panorama polskich skał. Moje spojrzenia w dal.
– Wychodzić na zewnątrz, czy tylko patrzeć i napawać się? – pytam sama siebie.
– Wychodzić – sama sobie odpowiadam 😊
Kilka miesięcy temu, w ramach inwestycji w siebie, zakupiłam kurs ‘wewnętrzne dziecko.” I tak poznaję swoją „wewnętrzną rodzinę”. Stało się to nibyprzypadkiem. Szukałam wzorca Dorosłego, którego tak mi brakowało i tak znalazła mnie terapia Dziecka 😊
To tak, jak z tym treningiem „wybaczania”. Kiedy postawi się (w wyobraźni) przed sobą puste krzesło, często siada na nim całkiem ktoś inny, niż się spodziewaliśmy.
Po wielokroć spotykałam się już z małą i dużą, wewnętrzną Sobą. Teraz jednak usłyszałam i słyszę Ją o wiele częściej. Przychodzi ufnie. Zlękniona najczęściej i ze skargami. Zobaczyłam też resztę „rodziny”, czyli Jej obrońców. To mali bojownicy, strażnicy Jej dobregoczuciasię. Dziewczynka, widząc, że jest zauważona wciąż i wciąż coś mi pokazuje. Rozmawiam z obrońcami.
– Czemu robisz, to co robisz? Przed czym mnie chronisz? Przed spotkaniem z jaką dziecięcą raną? Co by się stało, gdybyś przestał? – pytam raz po raz każdego z osobna.
*Wewnętrzne dziecko, to pierwotne, naturalne JA. Z natury wolne, spontaniczne, szczęśliwe, spokojne, kochające, śmiałe, bezwarunkowo warte, kreatywne, działające z serca. Pełne.
Wszystkie rozmowy zapisuję. Nowych treści jest tyle, że czuję zamęt. Mój przewodnik słucha mnie i wyjaśnia. Moje wnioski, odczyty są czasem bez sensu. Jestem systematyczna i uważna. Wiem, że to właściwa droga, ale trudna.
Kiedyś np. Dziecko zaprowadziło mnie do sytuacji, w której usłyszało od mamy, że ta prosi je, żeby umarło, uwolniło ją od siebie!!! I to maleństwo martwi się, bo nie wie, jak się zamienić w nicość. Kocha mamusię i to smutne, ale skoro nie jest potrzebne, zawadza, to wybiera odejść! Tylko jak?! Trzeba dużo wiedzieć, żeby poprawnie taką informację zinterpretować. Konieczny translator, przewodnik, mądry terapeuta. Inaczej idzie zwariować.
I tutaj, w te góry też przyniosłam te kartki, te zapiski i całą tę swoją wewnętrzną rodzinę. Wszystkie dzieci. Każde jest ważne. Słucham. Rozważam. Czuję. Utulam.
Uwielbiam chodzić i zachwycać się widokami, roślinami, wiatrem, nawet deszczem. Raz, kiedy padało też wyruszyłam na wędrówkę. A potem zjadłam obiad i postanowiłam znaleźć wypowiedź Sama Vaknina na temat introjektów, które zostawia w nas toksyczny rodzic, a potem np. partner. Tak mnie naszło.
**Introjekty, czyli przekonania niekoniecznie pochodzące od nas samych.
I wcale, a wcale nie mogłam jej znaleźć. Zamiast, wysłuchałam innej z Nim rozmowy I zmroziło mnie. Usłyszałam, że zostałam zwyktymizowana. Chciałam być nadużyta, bo uważam/uważałam siebie za zły obiekt, który powinien zostać ukarany. Mam tendencje autodestrukcyjne i do samozadręczania się i samokarania – bo w głębi siebie nie znoszę siebie lub siebie nie kocham. Tamta, tamten chciał ze mnie zrobić obiekt bezwolny. Bezsilny obiekt.
Kliknęło! Odkryłam amerykę! Ale przecież ja już kiedyś tego słuchałam! Chyba, że nie. Nie pamiętam.
Usłyszałam jeszcze o identyfikacji projekcyjnej i „martwej matce”.
Trzeba w sobie mieć potrzebę odbierania, zaznania przemocy wobec siebie, degradacji, żeby wyszukać sobie, dla siebie: partnera, szefa, znajomych – dręczycieli i oprawców.
***Przemoc narcystyczna jest totalna. Jej celem jest to, żeby ciebie mentalnie zabić. Pozbawić ciebie autonomii, sprawczości, niezależności. Przejąć twój umysł. Tej wojny nie przeżyje nikt poza narcyzem. Wymagasz rekonstrukcji, odbudowy.
I po raz kolejny wszystko się zmieniło.
Odnalazłam najważniejszy program, introjekt w sobie.
Jakby tego było mało, rozkminiłam jeszcze, co to jest ta identyfikacja projekcyjna. Przypisywanie innym własnych cech. Zrozumiałam, że to jest tak, że np. wybieram być ofiarą. Znajduję, więc sobie delikwenta, prowokuję w nim nieładne zachowania. Wówczas on/ona mnie tyka, dotyka, rani i mam, co wybrałam. Teraz już mogę dowolnie być ofiarą, prześladowaną, gnębioną, której należy się współczucie, która może stać w miejscu i użalać się nad sobą, wpaść sobie w depresję. Bo agresorem i oprawcą jest mój wybraniec. Przecież nie ja 🙁
Gorzko mi.
*Powtórzone za Sylwią Kocoń
**Zaczerpnięte od Sławomira Chojana
***Powiedział Sam Vaknin