Muszę to zapamiętać. Zapisuję więc. Jest koronnym dowodem na to, że jestem na właściwiej drodze. Dokonało się. Pojednałam się w sercu z moim byłym, długoletnim partnerem. Jeszcze wczoraj, była zadra. Dziś jest podziękowanie za wspólną drogę, za wzięcie na siebie tej paskudnej roli mojego dręczyciela. I jest zgoda, a nawet wdzięczność.
A wszystko zaczęło się zaraz rano. Zadzwonił obcy człowiek i zażądał wyjaśnień w kwestii starych, niezałatwionych, wspólnych biznesów. Adrenalina skoczyła mi na fuul position. Godzina, dwie (w szlafroku) przed mailami i zbieranie wyjaśnień, które wreszcie przesyłam pytającemu. W tle KTOŚ mówi, że to co się dzieje, ma służyć czemuś innemu, czemuś więcej. Taka inicjacja zmiany, zakończenia, zamknięcie. Tak czuję. Intuicja – święta funkcja. Nie pomyliłam się.
Finał pozytywny. Ostatnia rozmowa telefoniczna z Ksawerym, a po niej lekkość. Oglądam to uczucie uwolnienia powoli, dokładnie, bo już mnie otacza inny stan istnienia. Wykonało się! Dożyłam tego!
I po raz niewiadomoktóry stawiam Ksawerego naprzeciw siebie i rozmawiam z nim. Po raz pierwszy jednak mogę spojrzeć głęboko w jego brązowe oczy. Nigdy wcześniej się nie udawało. Zanurzam się w nie. Tam w środku jest otchłań, pusta przestrzeń, głęboka i szeroka. Rozpoznaję ją. Spotkaniu towarzyszy pokój, zrozumienie. Pada nawet moje „przepraszam.” Wzruszenie. Oto mój dialog z istotą, która zgodziła się na udział w „ostaniem uderzeniu”. Gdyby nic wcześniej nie zadziałało na mnie wystarczająco. Nie zadziałało. Ktoś kiedyś napisał, że taka zgoda na skurczysyństwo jest dowodem wielkiej miłości, oddania. Brzmi paskudnie: mam ciebie krzywdzić dla twojego dobra. Żebyś zobaczyła niemiłość w sobie. Brak szacunku dla siebie, swojego życia i swojej wartości. Zobacz, tak siebie traktujesz! Tak bardzo masz siebie za nic!!!
Wspólny, bolesny taniec, 10 lat udręki. I tak oto dołączył do grona tych bliskich, którzy spełnili najważniejszą rolę w moim życiu, na mojej drodze do SIEBIE. Mama, tata i on. Za nami długa droga, pełna szturchania, bólu, poniżenia. Odpuszczam. Uwalniam kolejną osobę.
I staje się cud. Ulatnia się raniąca energia z tamtych zdarzeń. Zostają szare, martwe stop klatki. Wszystko zapominam. Wyleczył się stan zapalny.
– Jak ręką odjął? – ktoś pyta.
– Raczej nie. To był bardzo długi proces – odpowiadam.
I pojawił się na stałe szacunek dla jego istoty. I do zagubionego, szukającego ratunku dla siebie, zabezpieczającego się wciąż i wciąż człowieka. Z jego stanami posttraumatycznymi. Szacunek do jego drogi.
A teraz segreguję moje wspomnienia. Wybieram te z dobrym czuciem się przy nim. Zabarwiane troską, dobrocią, miłością, zapatrzeniem, cudownym dotykiem i spokojem. Żeglowanie po Adriatyku. Sadzenie drzewek. Nasza plantacja pomidorków koktajlowych, Praca w sadzie. Ramię przy ramieniu. Dłoń w dłoni. Wspólny taniec przy muzyce z winylowych płyt. Zachwyt spełnieniem.
I na finał – nasz taniec w przestrzeni „razem”. Z otwartymi szeroko ramionami, lekki, uroczysty, taki na całą salę. Wspólne wirowanie w rytm 7 symfonii Ludwiga van Beethovena. Bo Izabela Kopaniszyn, która nauczyła mnie spotkań z bolącymi miejscami i osobami poleca „po wszystkim” takie „razem” w atmosferze unoszących i porywających ku wolności dźwięków właśnie tej muzyki. 432Hz.
To był nasz najpiękniejszy taniec. Dziękuję! Za wszystko dziękuję!