Nastał kolejny rok mojej transformacji, mojego życia. Jestem Nowa. Staję się Nowa. Ego. Kiedyś myślałam, że osoby, które poddawały się przemocy są malutkie w istnieniu, czuciu się i działaniu jako takie nie mogą mieć wybujałego, rozbuchanego ego. No nie. Całe życie szłam i szłam i do tej prawdy nie doszłam. Dopiero teraz. Podczas jednego ze spotkań grupy osób uzależnionych wreszcie usłyszałam od Oktawiana: – Moje poczucie wartości ledwo odrasta od ziemi, a moje ego nie mieści się w drzwiach tego pomieszczenia – tak powiedział i pokazał ręką. Uczenie się rozpoznawania, kiedy przemawia ego, dla mnie przynajmniej, nie było łatwe. Teraz wiem. Postrzeganie i życie życia programami, które są moją ciemnością. I odrzucanie tych części siebie, które jak się okazało są moją większością… Odrzucanie tego, co jest. Brak akceptacji dla mojego życia. Dla siebie. Brak akceptacji dla tego, co jest. Niegodzenie się z treścią życia, z jego okolicznościami z doświadczeniami, które były, bolały jak skurw.., Były objawem niespełnienia…. Kiedyś, (dwa lata temu) zaakceptowałam moją Mamę i mojego Tatę. Poczułam miłość, pełną słodyczy miłość i tkliwość do nich. Zrozumiałam, że przyszli ze swoimi obciążeniami, bólami, troskami, programami i żyli jak umieli, byli rodzicami, jak umieli. Nauczyłam się zbierać od nich to co było dobre, budujące, resztę „zapomnieć”. Podobnie z relacji z moimi partnerami, wybrałam miłość, zachwyt, uniesienie, cudne chwile – reszta? jakby jej nie było, a była. A była. Na bardzo długo, ten zabieg pomógł. Dużo się zmieniło. Był wręcz wznoszący, uwalniający. Wziąć tylko radosne chwile. Te, rozpoznawane jako objaw spełnienia wcześniejszych oczekiwań; dobra, ciepła, zachwytu, ekstazy, miłości, ulgi i uniesienia. Resztę odrzuciłam. Stały się czarno-białą „stop klatką”. I życie trwało. Nie pamiętam, kiedy (kilka miesięcy temu), ta reszta zaczęła się znów objawiać. Wychodzić mi naprzeciw. A mi się to nie spodobało. Jestem od 25 lat w czynieniu zmian. Nie twierdziłam nigdy, że: jakiego mnie panie boże stworzyłeś, takiego mnie masz! Spodziewałam się jednak, że wreszcie kiedyś będzie koniec tego naprawiania siebie! Kiedyś wreszcie będę zadowolona z mojego życia. Ja, właśnie ja, po tylu milionach przeczytanych i napisanych słów, obejrzeniu setek filmów terapeutycznych i pewnie tylu samych godzinach sesji, na które poszło morze kasy. JA, ja – czekałam na cud, który zabierze mi wszystko to, czego nie chcę i nastanie raj! Chociaż wydawało mi się, że nie czekam. Że przecież wiem, że po 1. – transformacja trwa do końca, a po 2. – ciągłe patrzenie na siebie jak na popsutą, lalkę, to szaleństwo. (Piszę to, ku przestrodze, chociaż wiem, że dotrzeć ta prawda może tylko wówczas, gdy jest w człowieku GOTOWOŚĆ.) Bo trudno żyć, gdy mi się życie nie podoba. Nie podoba mi się, bo w pracy widzę wiele nieuczciwości, nie realizuję swoich marzeń zawodowych, bo koleżanka jojczy, bo ktoś ważny znów się dziwnie zachowuje, bo były partner nie rozlicza się z domu, bo nie mam radości w życiu, bo nie tańczę, mało jest okoliczności do śmiania się. – Nie ma! A miało już być! Nie tak jest! – i ja to wrzeszczę. Ja. Hahaha. Zadziwiające! Na sucho ćwiczę radość, zachwyt, miłość. I już mi tak dobrze nie idzie, jak na początku. ;-( sztywność czuję. A przecież ja już kiedyś doszłam do tego, że zaczynam Nowe Życie – TERAZ. Z tym co mam TERAZ! Patrz- sierpień 2023 roku. Jednak, bo teraz widzę różnicę, zaczęłam z nieakceptacją wielu czynników z życia. Jednak stanęłam wówczas na tym co było, jak ta koza na kupie gruzu w studni i działałam. I jak pamiętam, poszłam na wierzch, wyżej, do przodu. Akceptacja. Dzisiaj jest inaczej. Dzisiaj, akceptuję swój gruz, obszary życia, które wczoraj dręczyły. Te, których nie wybrałam na dalej, które odrzuciłam, zapomniałam, bo obniżały mój lot. Dzisiaj są moją podstawą, rdzeniem, budulcem. Akceptuję życie, w którym przeżyłam działanie przemocy, zawłaszczenia, upodlenia, nienawiści i najwyższej pogardy dla siebie, świata i ludzi. Życie w strachu, w spodziewaniu się kary za sam fakt, że jestem, bo jestem łatwym celem w swojej słabości. Winna. Moje jest oczekiwanie najgorszego, bo przesłanki, bo coś mnie starszy, ktoś jest podły, zły, bo przecież co dobrego może z tego wyniknąć. Borę! To moje. To moja treść do przemiany jest! Mój odcinek. Mój zakres pracy dla światła i świata (wszechświata, przestrzeni). Zakres zbitego w kupę, straszącego, obleśnego i zatrważającego w swoim objawianiu się, zapieczonego, ale światła. Ktoś miał pocałować tego żaba. Ja! To ja! Cmok :X I jest kolejny Anioł Książę Przestworzy – tęczowy od radości, miłości i szczęścia, zachwytu i uwielbienia. Kocham, bo to moja treść, sobie ją kiedyś przypisałam do przemiany, do rozczulenia i ukochania i oddania w Nowej krasie.
Jak kura grzebiąca. Grzebałam jak ta kura w piasku, kamykach, a zapomniałam o tym, że wszystko jest ze mną dobrze, że tego czego mi trzeba. To miłość, akceptacja dla tych trudów, dla doświadczeń, które mozolne, ale przemieniły mnie. Powoli. To, że powoli też jest moje, wyjątkowe. Mam swoją gwiazdkę z nieba. Co „szarpało”, jawiło się obsesyjną myślą, powtarzającym się zachowaniem innego – chce usiąść przy stole, chce qrwa wejść do anielskiej rodziny, w której miłość, ciepło, jasność i niebieskie migdały! O to chodzi! I dosyć już naprawiania mnie!
Moje oczy są oczami wszechświata. Kiedy ja patrzę na coś, na kogoś – to wszechświat patrzy na samego siebie moimi oczami.
Nowa. Nie mam potrzeby zabiegania o podobanie się. Nie patrzę ludziom w twarz szukając podziwu, akceptacji. Kocham ich. Przestałam też się ich czepiać. Nie wymyślam już tego, co mieli na myśli, objawem czego jest takie, a nie inne zachowanie, postepowanie. To cholerna prawda jest – patrz co ciebie najbardziej wkurza w zachwianiu osób – tego nie znosisz i nie widzisz w sobie. Tak jest!
Miałam to przemienić w światło, ale moją wolą jest, żeby to wszystko, bo moje jest, mi przypisane – zamieniło się w niebieskie migdały miłości, w białe, pierzaste, anielskie skrzydła, w lekkość bytu! Tak chcę, taki mój wybór jest.
Skończył się przymus (uzależnienie od kupowania rzeczy, objadania się. To, że owocami, nie robiło różnicy. Również pokusa udawania, że coś jest, albo że czegoś nie ma. Nie ma zasłony, przez którą patrzyłam na ludzi. Zobaczyłam ich? Chyba tak.
To co jest, to jest, bo jest. Odrzucałam to, tak jak i znaczną część siebie, swojego życia i ludzi. Tak wielka w swojej mądrości, jedyna sprawiedliwa, ja widziałam, że to jest złe, niepotrzebne, nie takie, do dupy. I to własne ego, którym patrzyłam i widziałam przestrzeń, zjawiska i ludzi.
Dzisiaj czuję całość. A te części są jak budulec, który zbuduję nowe. Dla mnie i dla Ciebie. Nowy dzień. Nowe życie.
A w moim wnętrzu, w moim czuciu i postrzeganiu jest całość, skupiona, zwarta, mocna, choć świeża, nie ugruntowana jeszcze.
I zaświeciło dziś słońce