Do końca nie wiedzieć czemu, ale zdecydowałam obejrzeć w kinie film Gladiator II – teraz.
Pewnie liczyłam na doznania równe tym, którymi obdarował mnie kilka lat temu, pierwszy obraz. Jedna trzecia filmu upłynęła mi na słuchaniu dialogów i unikaniu widzenia zdjęć Już nie pamiętam czy wówczas, czy później, napłynęły na mnie niepokojące emocje z programów, straszaków, które od kilku dni przypominają mi o tym, że jeszcze są i czym drgają we mnie.
Dla mnie to dowód na to, że za pierwszym wybraniem udało się przemienić, ile się udało. Jeszcze coś zostało.
Co zostało, to się objawiło. Wiem, że nie należy nadawać znaczenia. Trzeba rozczulić. Przemienić. Wiem, że mam mówić, żeby odeszło, spadało, że nie wybieram czucia się źle, ale…
Co zobaczyłam, poczułam? Strach przed złym, przed niesłusznym oskarżeniem, które jednak może mnie dotknąć. Szukanie w sobie winy, a może nawet oskarżanie siebie. Strach przed wstydem. Wstyd sam, że może ktoś kiedyś pomyśli, że byłam złym człowiekiem. Doszukiwanie się, na ile faktycznie byłam ze złem? Czepianie się siebie. Doszukiwanie się przyczyn, które jako niepowodzenia widzę. Czemu wciąż jestem w relacji zawodowej, w której jestem? Myślenie o pogromie. Niewidzenie dalszego dobrego, pięknego życia. A może mnie o coś oskarżają? Może ukradkiem coś szykują i to się wnet objawi na moje nieszczęście! Projekcje miejsc i stanów, których nie chcę, a o których słyszę…Ktoś przy mnie mówi o jakichś konsekwencjach – ja później odczuwam oraz widzę w wyobraźni, co mi się może nimi stać.
Obawy, czy ja dobrze wyglądam. I już pojawia się ktoś, kto ocenia mój wygląd!
Kobieta jest funkcjonalnością do sprawiania przyjemności. Ma wyglądać, dawać siebie i z siebie. Jest niemoralna. Ocenianie. Umniejszanie siebie.
Czy na pewno dobrze zareagowałam. Może lepiej się odciąć od życia? Znajoma mówi, że jest śmiertelnie chora…Nie czuję z niej nieszczęścia. Chyba nawet lekko jej współczuję, nie chcę, żeby się bała. Za to czuję – a może dla mnie lepiej byłoby usłyszeć taki wyrok?!
Co się dzieje?! Co się ze mną i we mnie dzieje?! Kto to we mnie czuje? Po co mi to?!
Kontroluję, czy nie jestem za gruba… Przerażający koszmar czucia lęku, obaw o siebie z kilku ostatnich dni. Aaa i bezbrzeżny żal do życia, bo już nie do osób za wszystkie złe doświadczenia mojego życia, na które w mojej ocenie nie zasłużyłam. Żal niespełnionych miłości, chociaż już wiem, czuję nawet, że wszystkie się spełniły na ile się spełniły. Zabieram z nich szczęście i uniesienie – przecież!
I czarnowidztwo! Obawa, że się nie uda! Przeczuwanie, że są we mnie negatywne rzeczy, które zarządzą z mocy swojej. Czucie, że (ktoś, coś) sprawi, że jednak nie będzie dobrze. Że jest na mnie „Cóś”, co okaże się potężniejsze od mojego chcenia (jakby negatywne naznaczenie, klątwa) i że się jednak moje życie (pomimo całego mojego starania) wypierdoli. Że na gówno cała ta moja praca, transformowanie, sięganie nieba i nauka kochania siebie.
A już było tak pięknie!
– I co teraz? – z bezradności i ubolewania pytam się siebie.
-A może to…?
W trakcie słuchania, a potem i oglądania filmu Gladiator II czułam, (po zniesmaczeniu zalaną krwią przemocą) piękne przestrzenie. Widziałam białe, aksamitne żagle, lśniące i mocne jak pióra mew. Spływała na mnie miłość, zachwyt i szczęście. Widziałam i czułam siebie piękną księżniczką w jedwabnych, płynących na wietrze szatach.
Dwa dni temu poczułam, że dla mnie jest miłość „z królestwa niebieskiego”. Na pytanie jak czułabym, gdybym kochała siebie bez końca – lekkość w ciele, słodycz, rozanielenie i falowanie energii.
Temu co mnie straszy mówię – odejdź. Staję się miłością, nie ma na mnie dla ciebie pożywienia. Chcesz siły zaczerpnąć, bo słabniesz. Coraz piękniejsze, z lśnienia i tęczy tkaniny mnie już teraz tkają. Na strachu, „bo pewnie winna” – rosnę białymi łanami konwalii. Czuję ich aksamitną biel, trwałość materii dzwoneczków, oszałamiający zapach. Niech tamto stanie się podłożem, żyzną ziemią, która ze swojego bogactwa rodzi mocne łodyżki, łagodne kształtem i orzeźwiające soczystą zielenią liście i te kwiaty, tak radosne jak może być szczęśliwy letni poranek pięknej, beztroskiej ważki.
To złudzenie – potęgę – stawiam przed sobą i owijam w muślinowy welon. Bądź lekkie, piękne, ale mocne. A moc ta miłością z otwartego serca, taka co niczego nie chce dla siebie i tylko dla miłości kocha. Nieś się i siej.
I niech płynie nowe. Morzem żagli białych, rozpostartymi na wietrze jak skrzydła ptaka łagodnie niech nowe płynie po niebie, po falach.
Niech tamte programy, strachy, ściągające w dół myśli, co wiodą do dawnych przestrzeni zamienią się w wiatr radosny, w tęczę kolorową i przejrzystość powietrza, które niesie do królestwa niebieskiego, do czucia rzadkiej faktury z pióra ptaka, która raz sztywna, choć z aksamitu i delikatności poszczególnych nici utkana; a innym razem mięciutka jak puszek senny, co łagodzi, co koi.
Zabieram obawy, że będzie źle do szyn kolejowych, do drutów, trakcji co energią płyną. Nieście ludzi jasną, prostą drogą, wysoko, daleko. Popłyniemy, polecimy lekko, łagodnie przed siebie i z uśmiechem na buzi.
Niech wszystko co osądza się uspokoi. Niech usiądzie w fotelu bujanym, który beztroskę i przytulenie pamięta. Niech się nie boi. Kakao, liliowy koc, zapach lawendy i zapach majeranku niech t o niesie nad łąką, do bajkowych wspomnień i marzeń z miłości.
A żal niech w lekkości zatańczy moim z Nim tańcem. Wirujemy, a ja zatopiona w Jego oczach jestem. Już nie czujemy ciał naszych. Jest tak lekko. I już jesteśmy jak jedna nić z wrzeciona, którą z miłości się stajemy. A potem na chmurce niebieskiej siadamy i znowu za ręce się trzymamy. I niech tyle ile żalu we mnie było, pomnożoną przez sto miłością w lekkości tańczy.
A winna i oskarżanie niech skórą na siodle konia się staną i paskiem skórzanym co łączy, spinają i zdobią. Niech rękawicą, co dłoń grzeje, siedziskiem na krześle się pysznią. Niech butem, co chroni i niesie będą już od teraz. Całe, niech z przygnębienia w pewność i spokój, pokój, ochronę, wolność i bezpieczeństwo oraz prawdę się przemieniają.
A ze wstydu za niewiadome niech piękne suknie krawcy szyją. Nie zdobią, niech zachwycają i unoszą talentem twórcy i pięknem tkaniny. Niech one wszystkie z radości się teraz w szafie dumą unoszą. Tak same z siebie, ze swojego bycia tylko. I aż.
Miłość romantyczna niech przypłynie już do mnie. Niech będzie, nich patrzy głębokim spojrzeniem, niech lśni. Niech niczego nie chce. Niech jest i nim oraz mną świadectwo czyni. Niech zaistnieje w naszych ciałach i w ciszy. W słowach też. Pozwalam sobie, żeby mnie kochał, żeby nieogarniał miłości, która w nim, żeby żadnego patrzenia nie było dość, i żeby od dotyku naszych dłoni słońca w nas wybuchały. Niech ta miłość będzie z tkaniny niebieskiej i różowej tylko. Jestem.
Niepokój zaś skrzydłami anioła odlatuje i ważki kolorowej, której skrzydła lśnią blaskiem mieniącym się wszelkimi kolorami świata radosnego, zachwycającego I nich świetlisty pył spada miękko, łagodnie i niech na całą resztę niepokoju spada i słońcem go zaświeci.
Niechęć do działania niewygodna – niech na grzbiet konia białego siądzie i pobiegnie przez wzgórza i doliny, łąki i lasy do przygody, do uśmiechu, do dobrego człowieka i dobrego życia.
Moja Mama mnie kochała. Żyła swoje życie i swoim życiem treść dni i moją tożsamość na boskim rdzeniu zbudowała. Krytyku gnuśny – idź ode mnie. Rozumiem, że wciąż się starasz tamtym mamy staraniem, a potem innych, co podobne za słuszne uważali. Idź już. Weź swój płaszcz i laskę, nałóż czapkę i idź odpocząć wśród stepów, traw i szeleszczących pod stopami liści. Już czas stopić się z naturą. Może zachwycisz pięknem skał, bezmiarem pejzażu. Widzę ciebie w niciach babiego lata, w pajęczynie na strychu. Słyszę w szumie tataraku, w trzasku gałęzi pod stopami, w uderzeniu wiosła, co tnie wodę. Mam tę moc i błogosławię ciebie na nowe twoje istnienie. Bądź wikliną, z której ażurowe oparcia krzesła. Nie musisz się karmić mną i nim, nią. Możesz istnieć dla pożytku bezsprzecznego, dla wznoszenia, nie strachu co unicestwieniem.
Krytyku stary, moją wolą zamieniam ciebie w dobro, co przyrodzie i ludziom służy swoją istotą nową.
Ufff!!!
Jeszcze za Markiem Aureliuszem napiszę – „Szczęśliwość – to demon dobry albo wola dobra. Cóż więc ty masz do roboty, o mniemanie? Odejdź na bogów, tak jakeś przyszło. Nie potrzebuję ciebie. Stawiłoś się z przyzwyczajenia. Nie gniewam się na ciebie, tylko odejdź.”