Od urodzin wywala wszystko. Na wierzch wyłażą mechanizmy obronne, programy, które chroniły małe kiedyś dziecko.
Również to małe dziecko napiera. Pojawiają się sytuacje, realne doświadczenia, które są bardzo trudne. Wyłaniają się emocje, skargi, nawoływania bezbronnej małej istotki, która prosi o zobaczenie, o pomoc, o ratunek.
Zapisuję to, bo czuję (i mam nadzieje, że prawdziwie), że to proces transformacji i że mi służy (choć jest trudno). Tli się we mnie przeświadczenie, że przepuszczam przez swoje ciało najtrudniejsze. Prawdę.
Widzę swoje życie w brzydkich barwach. Widzę beznadzieję starań. Z dzisiejszego miejsca widzę jednak też sens. Założyłam, że ja mała, obolała, zbolała i zlękniona zdecydowałam, że najwyższy czas zaprowadzić mnie do piwnicy, gdzie czekam na zobaczenie, na uwolnienie.
Kiedyś – i to wcale nie tak dawno – byłam pewna, że nie ma we mnie ran, traum.
Nawet kiedy Izabela Kopaniszyn, a potem hipnoterapia pokazały mi drogę do tej małej istotki (rok temu) traum nie zobaczyłam. Te wycieczki w przeszłość, poszukiwanie uwięzionej tam energii było nawet ciekawe. Ostatnimi czasy jednak spotkania z rozwalającymi emocjami, najtrudniejszymi łączą się ściśle z „niewytrzymamtego” i pragnieniem/programem ucieczki od „tegowszystkiego”.
I oto nawołują mnie najboleśniejsze rany: strach maleńkiej fasolki przed przyjściem na ten świat; późniejszy lęk przed unicestwieniem; poniżeniem; pokonaniem, zbiciem.
Dawno, dawno temu, kiedyś, nie wolno mi było cieszyć się z życia, nie wolno mi było być szczęśliwym, nie wolno mi było rozwijać własnych zainteresowań, mieć pasji, eksplorować życia. Trzeba mi było czuć się odpowiedzialną, winną, trudną i zawadzającą, nie dość dobrą, wadliwą – taka była moja szansa na przeżycie. Łaska taka – wówczas może nie zostanę unicestwiona.
Przez kogo? – takie pytanie pomocnicze 🙂
Przez rodziców, a potem przez wszystkich w a ż n y c h. Dziś mówi się o nich nauczyciele, ale ja już się nie zgadzam z tym określeniem. Dla mnie, to persony, które raz po raz przywoływałam do swojego życia. Odbywanie wciąż i wciąż – przez nich- tańca z rodzicami. Najpierw próbując, teraz już przez nich zasłużyć na miłość mamusi. Potem, żeby wreszcie dojrzeć prawdę, rany i w końcu siebie – „WYBRAĆ SIEBIE”.
Wszyscy oni, to w 99 procentach moi rodzice, mój dom – to czego szczerze nienawidziłam i co odrzucałam.
*„Rodzice nie tylko dają nam życie i stanowią nieodłączną część tego kim jesteśmy. Są też bramą do ukrytej siły i twórczej mocy a także wyzwań, które stanowią część naszego dziedzictwa. Niezależnie od tego czy jeszcze żyją, czy… – trzymają klucz do naszego wyzdrowienia.
Nawet jeśli czujemy, że wolelibyśmy zjeść garść pinezek niż zbliżyć się z rodzicami, nie da się ominąć tego kroku.
Również emocje cechy i sposoby postępowania, które odrzucamy u rodziców prawdopodobnie odżyją w nas samych. To nasz podświadomy sposób kochania ich i sprowadzania z powrotem do naszego życia.”
Po co tyle powtórzeń i z tyloma osobami?
Bo na początku nic do mnie nie docierało. Niby coś tam mi świtało, ale nakłaniało raczej do prób zmiany person, ich naprawy. Nie mówiło mi o mnie tego, co miałam odebrać.
Dziś szczerze dziękuję moim rodzicom za życie. Wreszcie nie ma we mnie urazy do nich. Jest pokój. Raptem wszystko się rozpuściło, uwolniło, odpuściło. I nie nazwę tego absolutnie w y b a c z e n i e m, bowiem prób opisywanego tak szeroko wybaczania dokonałam milion pięćset – bez efektu!
* Zaczerpnięte z https://ustawieniarodzin.pl/nieuswiadomiona-lojalnosc/