Wytropić swoje prawdziwe przekonania

10 paź 2023

Próbuję sobie przypomnieć pierwszy raz, kiedy zafrapowało mnie pytanie: Co jest moją prawdziwa pasją (?) i  nie znalazłam w sobie odpowiedzi…

W kalendarzu, który służył mi za dziennik w 2022 roku, pod datą 2 września znalazłam zapisek: Praca marzeń… 3 i 4września: Co lubię jeść? Pod kolejnymi datami: Co lubię robić w czasie wolnym – po pracy – w weekendy? Latem? Zimą? Hobby? Jakiej muzyki najbardziej lubię słuchać? Jakie książki czytać? Kino czy teatr?

Zadawałam sobie już kiedyś te pytania. Teraz jednak, było bardziej serio? Zarówno odpowiedzi jak i ich brak bardziej dały mi do myślenia?

W każdym razie – jedną z moich pasji jest obserwacja ludzi, słuchanie ich i rozmowy. Wspólne szukanie zasobów, nakłanianie do stawiania na talenty i wlewanie wiary we własną moc.

– Życie nie jest dane po to, żeby zarobić na mieszkanie, wakacje w Egipcie i SUV`a, zbawić partnera, świat – powtarzam z pasją.

– A po co? – pytanie z zewnątrz.

– Żeby zbawić siebie. Nie masz nikogo bliższego do zbawienia – moja zawsze entuzjastyczna odpowiedź.

Wiosną 2022 roku odnalazła mnie hipnoterapia. Najpierw wędrowałam po zaułkach swojej podświadomości, odkrywałam zapiski swojego życia, uczyłam się rozpoznawać nowe treści. Słynne „wybaczanie innym” i sobie – odprawiłam blisko 20 razy…

– I co?  – pytanie z zewnątrz.

– I pstro! To zagadka, bo każde euforyczne „acha” kończyło się powrotem do ustawień fabrycznych.

Z postrzeganiem efektów hipnoterapii  u mnie było podobnie jak z leczeniem rwy kulszowej w siarkowym uzdrowisku przez mojego byłego męża.  

Sytuacja wyjściowa była podobnie beznadziejna. Proces terapeutyczny długi i mozolny – pot i łzy. Dochodzenie do zdrowia – porównywalne do  wyczołgiwania się z kłujących krzaków.

Aż tu nagle po pół roku – WRESZCIE! I nie wiadomo, czy minęło, bo rwa (podobno) sama z siebie mija po pół roku, czy to siarczane kąpiele, masaże i spanie na podłodze i ból, który jak nic pozostawi traumę po sobie… 😀  

Mówią, że efekt sesji hipnoterapeutycznych, integracja zmian, to trzy miesiące. Daj boże każdemu. U mnie, jak w leczeniu rwy kulszowej  – minimum pół roku! i nie wiem, czy to co w efekcie, to działanie tej terapii, czy innych zjawisk, wydarzeń… A może te zjawiska, to konsekwencja terapii…?

Generalnie, (znów mi się to przypomina) – te wszystkie arkusze zakańczania kontraktów, „radykalnego wybaczania’  – targanie kartek, palenie, spuszczania ich z wodą w sedesie – nic mi (chyba, i od razu)nie dawały!

Przy okazji prób różnych sposobów uzdrawiania siebie poznałam innych, też próbujących. Niektórzy nawet twierdzili, że mają „towszystko” już za sobą i są już na nowej drodze. A jak bardzo są wdzięczni…

Klituś bajduś.

Po bliższym poznaniu okazywało się, że tak kategorycznie bojkotują siebie, że nie ma tam miejsca na miłość, czerpanie z siebie, wybaczenie. Sprawili wrażenie, że już wiedzą. Nie wiedzą.

Moje odkrywcze myśli, wnioski kwitowali – no tak, tak, to oczywiste, bo…

-A wiesz, że… –  próbowałam podzielić się swoimi kierunkami.

– Tak, tak, to przecież jasne!

Brrr! Powietrze ze mnie uchodziło i pojawiały się znajome, nieprzyjemne wspomnienia w ciele. I sygnał – uciekaj!

Jedna z osób, bez końca  grzebiąca w tym co jej się przytrafiło, napawała się ofiarą w sobie i okrucieństwem swojego oprawcy. Chwaliła się, czego to ją nauczyło i jak nie nauczyło niczego „onego”. Współczuła „onemu”, że wciąż i wciąż żyje tamtym życiem. Ona zaś jest lepsza, jej się udało.

A to symptomatyczne, że my prześladowani albo mamy to od zarania dziejów, albo wytwarzamy zaraz potem, dla siebie mechanizm obronny – trochę kata, narcyza. Podkreślamy jak bardzo jesteśmy inni, wyjątkowi. Jak bardzo różnimy się od „onych”, znienawidzonych (chociaż twierdzimy, że im wybaczyliśmy). Jak bardzo niesprawiedliwe jest, że trafiliśmy w „ich” łapy.  

Słyszałam nawet, że ci złoczyńcy byli przeciwko, bo porównywali się do nas i kiedy widzieli, jak kiepsko na tym porównaniu wychodzą, to się mścili.

Nie twierdzę, że nie ma w tym wszystkim krzty ich racji. Po co innego to wszystko zapisuję.

My, osoby z przemocowych domów, gdzieś w środku mamy bardzo wyraźny, wybrany rys kata. Czy skierowany na innych? Nie do końca tak. Najczęściej na siebie. I wiem już dzisiaj, że sami go kiedyś zbudowaliśmy dla URATOWANIA SIEBIE I SWOJEGO ŻYCIA.

Na zewnątrz wypychamy sztuczny wizerunek kogoś lepszego, wyróżnionego, pełnego talentów, współczucia i zrozumienia. A to nie jest absolutnie nasze prawdziwe przekonanie na swój temat.  

Pewna youtuberka mocno o tym powiedziała: „Jest w nas plan unicestwienia. Niszczenia siebie. Ukarania siebie. Poczucie winy. Niezadowolenie z siebie. Jest przeżywanie życia w karaniu siebie. Sama sobie wymierzam karę. Zakotwiczam poczucie winy z powodu wad, o których słyszało dziecko. DOJDŻ CHOCIAŻ DO TEGO, ŻEBY SIEBIE NIE ZABIJAĆ.”

I takie jedno ze swoich prawdziwych przekonań pewnego dnia odnalazłam w sobie. I wcale nie było to miłe. Poprzedzone kilkumiesięcznymi badaniami nad zachowaniami, zdaniami, które kierowane były do mnie w moim dorosłym życiu przez różnych „ważnych”. I zaprowadziło mnie to z powrotem do mojego rodzinnego domu.

Upór, łzy, dławienie w gardle, ryk rozpaczy i palpitacje serca – to byli towarzysze mojego tropienia, wspominania… wędrówek.

Przez większość mojego życia pragnęłam, łaknęłam uznania dla mojej wyjątkowości, również dla mojego wyszukanego cierpienia. Szeroko zaznajamiałam otoczenie ze swoimi krzywdami, w oczekiwaniu zadziwienia, wsparcia, uwagi. To z jednej strony. Z drugiej zaś artykułowałam co umiem, co osiągnęłam. Co potrafię zrobić (i znieść). I czekałam uwagi, podziwu, nagrody, szacunku i … miłości!

– I co? – pytanie z zewnątrz.

– I pstro. Nic. Bez efektu! To wszystko była fałszywa gra. A wyglądało tak prawdziwie.

Otoczenie widziało bowiem i zawsze widzi nasze prawdziwe przekonania.

Jestem z serca z każdym, kto pewnego dnia zobaczył lub zobaczy 🙂 w sobie/przed sobą zlęknione, skulone, niepewne siebie  dziecko, które nie wierzy w swoją moc. I tak bardzo i bardzo, i wciąż i wciąż  stara się zasłużyć na uwagę, akceptację, że aż gotowe jest wykończyć siebie w tym staraniu….o miłość.

Kolejne spotkanie z programami

Do końca nie wiedzieć czemu, ale zdecydowałam obejrzeć w kinie film Gladiator II - teraz. Pewnie liczyłam na doznania równe tym, którymi obdarował mnie kilka lat temu, pierwszy obraz. Jedna trzecia filmu upłynęła mi na słuchaniu dialogów i unikaniu widzenia zdjęć Już...

czytaj dalej

Jak koza a dna studni. Listopadowa refleksja.

Przeczytałam kiedyś opowieść o kozie, która nie dała się zasypać żywcem w studni. Strącała z siebie i ubijała kopytkami każdą rzucaną na nią grudkę ziemi, każdy kamień i stając na tym co miało ją zabić wyniosła się na górę, do życia.Nie mogę znaleźć oryginału. Sens...

czytaj dalej

Istota miłości

Oto jestem istotą miłości, która jest tutaj, żeby rozpoznawać brak miłości. Większość mojego życia właśnie to potwierdza. - Przemienię wszystko co gówniane…strach, zawiść, zazdrość, rozpacz, pogardę, stres, krzyk, oskarżanie, lęki, nienawiść i przemoc. Skoro to...

czytaj dalej