XYZ

19 maj 2020

X)

– Widzimy się rano na kawie?

– Tak, omówimy co trzeba.

Czereśnia, na którą patrzę dotyka już drutów elektrycznych. Ma kształt litery „V”, z tym jednak,  że jej prawe ramie jest krótsze i ma dużo uschniętych gałęzi. Takie kikuty, które pewnie wnet zostaną usunięte. Ciekawe jaki kształt przybierze to stare drzewo po obcięciu wybujałych konarów? Duże, słodkie, soczyste i prawie czarne owoce są teraz trudno dostępne dla człowieka. Stanowią karmę głównie dla szpaków. Kto pamięta, że dawniej popularne były takie broszki z dwiema czereśniami na drewienku?

Rozmaryn stoi na moim stoliku. Mocno i sympatycznie pachnie. Nie wiedziałam nawet, że to tak urzekający aromat. Podobno skutecznie poprawia zły nastrój. Antydepresant poruszający energię drzemiącą w nas. Super. Poprawia krążenie krwi, podnosi ciśnienie i super wpływa na zdrowotność. Jakby tego było mało poleca się włożyć gałązkę rozmarynu do dżinu z tonikiem, podobno super niespodzianka – nie próbowałam. Ciekawe jak przetrzymamy razem zimę. Liczę na to, że nie zrzuci na zimę swoich pachnących igiełek na blat mojego stołu. Pewnie powinnam dokupić jeszcze kilka doniczek tego cudownego ziela, bo jak się zmniejszy karat złota w słońcu to pewnie będę jadła rozmaryn jak koza trawę☺ 

W tle „True Colors”, dzień już krótszy od najdłuższego o ponad 80 minut – merde! Obiecuję sobie, że w przyszłym roku zauważę i maksymalnie wykorzystam te najdłuższe dni czerwca i lipca. To znaczy, że będę się super bawić – w malowanie lata będę się bawić i robienie bukietów ze zbóż i taniec. Dużo tańca w rytm Sway, Michael`a Buble. Ech!  Robienie powideł, soków i innych letnich specjałów na spotkania z gośćmi odłożę.  Póki co, śliwki bezczelnie dojrzewają i mirabelki w trzech kolorach a i gruszki. Stare odmiany, ekologiczne, niepryskane, z robaczkiem w środku  – czekam na chętnych. Mam cydr i wino, chyba porzeczkowe. Ciekawe czy jak to ogłoszę, to ktoś przyjedzie.  Byłaby super imprezka! A na koniec zatańczylibyśmy boso na trawie jak świtezianki i pijani Grecy. A jakże, trzeba zaszaleć, w końcu owoce zbiera się tylko raz w roku. 

„Le Vent, Le Cri” z „Zawodowca” – walc we mnie gra. Siedzę ale moje ciało wiruje w tańcu. Jest rozluźnione, wolne, radosne. Siła odśrodkowa chce mnie unieść w dal, w przestrzeń. Tak niewiele potrzeba człowiekowi. Czasami? Podobno.

A propo`s widzimy się rano na kawie – czas się przygotować. Oo, dzwoni telefon.

– Hej! Tak, potwierdzam, 9.30 w PTTK.

– Omówimy co trzeba.

Sinnead O`Connor i „Nothing Comperes to You”.I niech tak będzie, że nic nie może się z tobą równać sierpniowy, upalny wieczorze pod gruszą…

Y)

– Cześć !

– Salut !

– Mówimy po francusku? – pytam zdziwiona Łukasza, który wita mnie z serdecznym uśmiechem.

– No oczywiście. A jak chciałabyś być witana w niedzielne popołudnie na wzgórzu Montmartre?

– Rozbroiłeś mnie. Nie ma chyba lepszego miejsca na cudowne brzmienie języka francuskiego – odpowiadam. Dziękuję Ci za to cudowne spotkanie, za tę wyjątkową okoliczność. Kawa tutaj, z tobą, to jak spotkanie z Picassem czy Renoirem. Wiesz, mam ciągle czerwony beret kupiony na straganie na Montmartre, podczas mojej pierwszej bytności w Paryżu.

A jak ma na imię ta pani, która sprzedaje muzykę na płytach winylowych?

– Hmm, nie wiem, nie pamiętam…  Co chcesz? Ulubiona dzielnica paryskiej bohemy – kiwa głową Łukasz – Chociaż teraz więcej w tych knajpkach turystów, niż artystów. 

– Ale powietrze to samo. Tak cudownie jak na Kazimierzu w Krakowie – rozmarzyłam się.

– No kochana, nasz Kazimierz, to miejsce Żydów, miejsce ich życia codziennego. I co by o nich jeszcze ciekawego nie próbować powiedzieć, to artystami zgoła innymi  byli, niż ci z Montmartru.

Śmiejemy się serdecznie. Znów jest jak dawniej. 

– Tak, masz rację ale dla mnie, to analogia zatrzymania się, dobrej kawy, ciekawych ludzi, wartości, które kocham. Ja to też czuję siedząc na cegłach placu przed wejściem do Palazzo Vecchio we Florencji – wydałam z siebie z przejęciem. 

– Jasne, jasne patrząc na rzeźbę Dawida. Cha, cha. Zabawna jak zwykle.  Ale spoko – wtrąca ze zrozumieniem – Chodzi ci o natchnienie jak mniemam, o venę. Opowiadałaś kiedyś coś takiego o emocjach sprzed Duomo w Mediolanie. 

– Tak, białe, marmurowe Duomo w Mediolanie zimą i olbrzymia choinka, cała w białych kwiatach gwiazdy betlejemskiej. Tak, to to. Wiesz co, ja się wówczas czuję wyjątkowo. To jedno z najcudowniejszych wspomnień mojego życia, Duomo 2 stycznia 2004 roku…

– A w Wersalu?

– Nic. Ale ciii.

– Słuchaj, my się przecież czujemy wyjątkowo siedząc w Novej na śniadanku i dziubiąc kasztany z Placu Nowego.

– No tak, nie potrzebujemy Pigalle.  Łukaszku drogi, chodź tutaj, niech Cię uściskam. Tęskniłam strasznie. 

– Wiem, ja też ale Pierre tańczy tutaj a ja chcę z nim być. Wiesz jak to jest. Szkoda mi każdej chwili, bo później, jakby co…

– Bo później może być już za późno na to żeby być razem, bo nie będzie nic. 

– Liczy się teraz (łza w oku Łukasza)

– … ale i zawsze bilet do Polski – dodałam, bo zrobiło się bez sensu, patetycznie i smutno – lubisz przecież Kraków, Polskę. Poza tym, skąd wiesz, że się wam nie uda. Będzie jak zechcesz. Pamiętasz? Proszę cię, pamiętaj – zaklinam z naciskiem i teraz w moim oku jest łza,  niejedna. 

Jakby czar mógł prysnąć w to niedzielne popołudnie na wzgórzu Montmartre w Paryżu. Łukasz zamyślił się. To kolejny jego związek. Jest z Pierre od czterech miesięcy. Dwa miesiące temu wyjechał do Paryża, ale znów jest zakochany, uśmiechnięty, dobrze ubrany i przystojny. Mój Łukaszek.  Nie umiem, nie chcę bez niego żyć.  Łączy nas przyjaźń, ciepło, przytulenie, które utula duszę, koi, daje schronienie. Kocham jego a on kocha mnie. Cudowna jedność dusz. 

Z)

Wychodzę do biura. Jedwabna princeska leży jak trzeba. Lekkie szpileczki czule oplatają moje gołe stopy. Dzień pełen słońca, jak każdy ostatnimi czasy. Namalowałam kiedyś taki obraz, na którym słońce miało trapezową sukienkę i fioletowe szpileczki. A słońce to mężczyzna przecież, du soleil. W biurze wita mnie uśmiech pani Marii, szara kanapa, fioletowy dywan i szklany stół, służący mi za biurko do pracy. Dzięki szybie stale widzę czy mam czyste czubki butów albo czy lakier na paznokciach równo położony. Na szkle stoi już filiżanka w kolorze kości słoniowej ze złotym szlaczkiem z rodzinnego serwisu. Czas na poranną kawkę. Codzienny rytuał.  Błogosławiony rytuał. I wcale nie rutyna. Gdy człowiek się budzi, wie co ma robić. Zna kierunek. Tak to wygląda od dwudziestu lat i jest to chyba najcenniejsza składowa mojego życia. Znany, ulubiony i zaczarowany rytm dnia. Prysznic, herbatka,  kreacja, pierścionek i klik pilota do samochodu i już dłoń na klamce drzwi mojego gabinetu. Lilia lub irys w szklanym wazonie rozchylone w moją stronę. O! dziś herbaciana róża. 

I ja rozkwitam moim talentem, moją pasją. Naznaczam to miejsce swoim logo i swoim zapachem. A właściwie to Chanel 19`.

– Czy ta prezentacja jest już gotowa Zosiu?

– Tak, pani prezes. Przesłać mailem, czy podejść na omówienie – pyta Zosia, która jak zawsze jest przygotowana. 

– Proszę najpierw przesłać mailem. Spotkamy się o dwunastej w sali konferencyjnej to porozmawiamy na ten temat. 

– Przygotować resztę projektów?

– Na piętnastą poproszę. Mam wcześniej dwa ważne spotkania, do których pomożesz mi się przygotować.  

– Jasne, jestem do dyspozycji.

No i super. Od dwu lat Zosia jest moją prawą ręką. Wcześniej była Marta, Łukasz i Robert. Rozeszli się a Łukasz jest dziś już TYLKO moim przyjacielem.

– Pani Mario, poproszę zamówić stolik dla czterech osób na wieczór. Spotykam się z rodzicami na kolacji. 

– A gdzie chcecie państwo jeść ?

– Kuchnia śródziemnomorska, proszę wybrać jakieś miejsce. I proszę sprawdzić czy moja biała, długa sukienka z odkrytymi plecami jest gotowa. Myślę, że tak ale proszę się upewnić.

– Jest w pralni? – Maria zdaje się nie rozumieć.

– Nie, w domu ale dawno jej nie ubierałam i nie wiem, czy nadaje się do włożenia na dzisiejszy wieczór. 

– Dobrze. A ile mam czasu, o której chciałaby pani zjeść kolację?

– Dziewiętnasta? Damy radę?

W garderobie jest belka a na niej wiszą grzecznie garsonki i sukienki do pracy, Dominuje kolor granatowy i czarny a na lato biały, różowy kremowy. Jest też inna belka z pomysłami jak z bajki i wśród nich długa biała sukienka czeka na dzisiejszy wieczór. 

Kolejny zwykły, niezwykły dzień się kończy. Kolejny, sierpniowy wtorek spokojnym wolnym krokiem idzie w noc. I ja razem z nim w rytm arii z Barona cygańskiego w mojej białej, długiej sukience i lekkich szpileczkach, które czule oplatają moje gołe stopy.

Kolejne spotkanie z programami

Do końca nie wiedzieć czemu, ale zdecydowałam obejrzeć w kinie film Gladiator II - teraz. Pewnie liczyłam na doznania równe tym, którymi obdarował mnie kilka lat temu, pierwszy obraz. Jedna trzecia filmu upłynęła mi na słuchaniu dialogów i unikaniu widzenia zdjęć Już...

czytaj dalej

Jak koza a dna studni. Listopadowa refleksja.

Przeczytałam kiedyś opowieść o kozie, która nie dała się zasypać żywcem w studni. Strącała z siebie i ubijała kopytkami każdą rzucaną na nią grudkę ziemi, każdy kamień i stając na tym co miało ją zabić wyniosła się na górę, do życia.Nie mogę znaleźć oryginału. Sens...

czytaj dalej

Istota miłości

Oto jestem istotą miłości, która jest tutaj, żeby rozpoznawać brak miłości. Większość mojego życia właśnie to potwierdza. - Przemienię wszystko co gówniane…strach, zawiść, zazdrość, rozpacz, pogardę, stres, krzyk, oskarżanie, lęki, nienawiść i przemoc. Skoro to...

czytaj dalej